Zarząd Stowarzyszenia Wędkarskiego "Kaniowski Karp Królewski" informuje, że wstrzymuje do odwołania wnioski o przyjęcie do Stowarzyszenia.
W sobotę 23 sierpnia w Kaniowie zorganizowano po raz kolejny Święto Karpia Polskiego. Uhonorowano na nim Stowarzyszenie Wędkarskie „Kaniowski Karp Królewski”, które obchodzi jubileusz 10 lat działalności. Rozmawiamy z Romanem Sasem, współzałożycielem i nieprzerwanie prezesem Stowarzyszenia.
Redakcja: Łatwo zostać członkiem Stowarzyszenia Kaniowski Karp Królewski?
Roman Sas: Niełatwo. W kolejce czeka prawie stu nowych członków na 450 przyjętych do naszych szeregów. Bo to akurat tyle, żeby zapewnić równowagę między ilością a jakością wykorzystywania tych terenów. Mamy pod opieką wyrobiska pożwirowe, jest ich sześć i one też mają swoją pojemność. Nie możemy mieć dwóch tysięcy członków, którzy co weekend przyjeżdżają. Nas jest 450, ale jak wyjdziemy teraz na zbiornik, wędkarzy będzie niewielu. Ogromna część wędkarzy to osoby, które wędkarstwo traktują jako formę rekreacji i spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu. Wiadomo – czysta woda, czyste otoczenie. Członkowie to nie tylko Kaniów, nie tylko gmina Bestwina – to jest niewielka część. Największą grupą członków Stowarzyszenia są bielszczanie i czechowiczanie. Nasi sąsiedzi.

Jeszcze 10 lat temu Stowarzyszenia nie było, ale jako wędkarze działaliście przy kaniowskim Ludowym Klubie Sportowym.
Byliśmy sekcją wędkarską i tak to funkcjonowało od 1979 do 2015 roku. Ludowe kluby sportowe to przede wszystkim piłka nożna, więc troszeczkę byliśmy odsunięci nawet w inwestycjach, w projektach, w rozwoju. Gdy w 2012-2013 została powołana do życia Lokalna Grupa Rybacka „Bielska Kraina”, to wykorzystaliśmy możliwości, jakie dla regionu LGR oferowała. My praktycznie zakładaliśmy wspólnie z samorządami i hodowcami rybackimi tę grupę. W 2015 r. powołaliśmy nasze Stowarzyszenie, co się zbiegło z tym, że stara siedziba wędkarska została zajęta pod eksploatację żwiru. Razem z siedzibą straciliśmy też część łowisk i stawów hodowlanych. Więc pierwszym zadanie była budowa nowej siedziby. Zaczynaliśmy wtedy z kilkoma kosami spalinowymi i niewielkim majątkiem. Dzisiaj Stowarzyszenie, jakby tak policzyć środki trwałe, wyposażenie, aktywa, pasywa, to wszystko daje blisko milion złotych. I dziesiątki tysięcy godzin pracy naszych członków.
Trzeba zaznaczyć, że nam się udało, bo mieliśmy wsparcie ze strony lokalnych władz, Urzędu Gminy Bestwina, Rady Gminy Bestwina, Starostwa Powiatowego, Urzędu Marszałkowskiego, Lokalnej Grupy Rybackiej. Te instytucje widziały w nas partnerów, stąd pierwszy był pomysł na stowarzyszenie, że zajmiemy się właśnie ochroną, oczywiście wędkowaniem, ale trochę też historią, bo propagujemy karpia królewskiego i historie metod hodowlanych Adolfa Gascha, który rozwinął je na skalę światową. To był strzał w dziesiątkę, przy naszym dużym nakładzie pracy i wsparciu środków unijnych, mamy dzisiaj pięknie utrzymane tereny. Zrealizowaliśmy cztery projekty unijne i znaleźliśmy się nawet w ogólnopolskim przewodniku jako przykład dobrych praktyk związanych z ochroną środowiska przez organizacje pozarządowe, rzetelnie, z dobrym pomysłem.
Teraz bardzo często mam telefony z organizacji wędkarskich, nawet spoza Polski: jak się nam udało tak dużo wybudować, tak dużo zrobić, że tak wszystko funkcjonuje? Pierwszą rzeczą, myślę, że w każdej organizacji, jest znalezienie grupy osób, która chce coś zrobić dla innych. Dlatego nam się udaje.
Zasiedlacie zbiorniki nowymi rybami?
Niewiele, osiągnęliśmy ten stan, że populacja sama się odtwarza. Mamy tu praktycznie pełny przekrój ryb słodkowodnych: karpie, amury, leszcze, szczupaki, sandacze, jesiotry, sumy.

Foto: Roman Sas
A karp królewski?
To akurat ryba hodowlana.
.jpg)
Rybaczówka kiedy powstała?
W 2018 roku. To jest bajka, piękny obiekt, który wybudowaliśmy od zera, zagospodarowaliśmy teren wokoło. Powstała przy pomocy środków unijnych, ale trzeba zaznaczyć, że 50 procent to były środki własne Stowarzyszenia, z naszych składek. No, ale od początku wiedzieliśmy, że czeka nas budowa siedziby i co roku żeśmy z budżetu Stowarzyszenia odkładali pieniądze po to, żeby można było ten wkład własny zapewnić.
Te 10 lat funkcjonowania Stowarzyszenia do tej pory to były w dużym stopniu sprawy inwestycyjne i działania związane z zagospodarowaniem terenów. Kiedyś to było jedno wielkie śmietnisko, wysypisko dla okolicy, zbieraliśmy tapczany, sedesy. To też trzeba powiedzieć, że wszystkie prace, wszystkie remonty, nie remonty, to wszystko odbywa się na zasadzie pracy społecznej. Jest też liczna grupa członków Stowarzyszenia, która wspiera w zależności od tego, co kto może. Ktoś prowadzi firmę budowlaną, to pomaga nam w sprawach budowlanych. Ktoś zajmuje się wyrobami hutniczymi czy konstrukcjami, to pomaga nam w ten sposób. Także dzięki temu, że wielu członków jest naprawdę zaangażowana w życie Stowarzyszenia, wiele rzeczy się nam udaje realizować bezkosztowo. I to nam pozwala zaoszczędzić środki, żeby aplikować o środki unijne. Bo to jest rybaczówka, otoczenie wokół, pomosty, wyposażenie, takie dodatkowe namioty na potrzeby imprez plenerowych.
Członkowie Stowarzyszenia na rzecz tych terenów rocznie przepracowują w granicach 4-5 tysięcy godzin. To jest ogrom pracy, biorąc pod uwagę, że w naszych szeregach pozostaje niezmiennie 450 członków. Każdy jest zobowiązany do przepracowania dwóch dni w roku społecznie na rzecz Stowarzyszenia, a pod tym rozumiemy wszystkie czynności związane z utrzymaniem tych terenów w zadbanym stanie. Pilnujemy, żeby rowy wokół zbiorników też były zadbane, czyste, żeby się nie tworzyły w nich zatory. I na dobrą sprawę, to ogromną częścią naszej działalności od początku pozostaje mniej samo wędkowanie, a bardziej chronienie tego terenu przed degradacją, spowodowaną nadmiernym użytkowaniem, takim – powiedzmy – turystycznym.
Ludzie chcą odpoczywać w ładnym, naturalnym otoczeniu.
W porządku, ale niech też myślą o naturze, o tym, że inni też chcą skorzystać z tego naturalnego piękna. W słoneczne, letnie weekendy na każdy z tych sześciu zbiorników pod naszą opieką, przypada po kilkaset osób. I ciągle ich przybywa. W okresie letnim mamy gości z rejestracjami od krakowskich, katowickich, tyskich, bielskich. Bielsko to jest największa grupa osób, która korzysta z tego terenu.
Ludzie powoli się uczą dbania o środowisko naturalne, ale z trudem to przychodzi. W ostatnich latach wytworzyła się moda biesiadnego grillowania. I przychodzą tutaj całe grupy osób, nawet kilkunastoosobowe, i spędzają tu cały dzień. Po zjedzeniu kilku kilogramów kiełbasy i po wypiciu iluś tam piw, przychodzi pora na zaspokojenie potrzeb fizjologicznych. Są toalety, całe rozbudowane zaplecze sanitarne, ale na terenie Ośrodka Sportów Wodnych. No, ale to za daleko, na dodatek kolejny wydatek. Więc łatwiej do wody, albo w krzaki. Brzydko mówiąc, potrzeby załatwiają tam, gdzie tylko się da. To prowadzi do straszliwej dewastacji tego naturalnego terenu.
Część śmieci ląduje w wodzie. Ludzie, żeby nie zabierać śmieci, to napełniają butelki i puszki wodą, a potem wrzucają do zbiornika. Myśmy parę lat temu zorganizowali grupę płetwonurków, która nam sprawdziła, jak dno wygląda – zasłane śmieciami, które się nie rozłożą przez następne kilkaset lat: szkło, aluminium, folia.
Nie samą wodą żyje Stowarzyszenie.
Ta działalność, taka prospołeczna Stowarzyszenia, to nie tylko zbieranie śmieci i dbałość o zbiorniki. Członkowie Stowarzyszenia są aktywni w innych organizacjach, w Ochotniczej Straży Pożarnej, tutaj na ośrodku sportów wodnych są ratownikami. To są osoby, które są w Stowarzyszeniu i działają na rzecz swojej lokalnej społeczności, także w czasie klęsk żywiołowych, powodzi. Z czasem dorobiliśmy się specjalistycznego, dobrego sprzętu, teraz wartego z jakieś 200 tysięcy. Żeby utrzymywać te tereny w ładnym wyglądzie, postanowiliśmy kupić ze środków własnych ciągnik z osprzętem, kosiarką bijakową, rębakiem i przyczepką. Akurat przyczepkę i rębak do drewna kupiła nam Gmina Bestwina wraz z bielskim Starostwem Powiatowym. Docenili to, jak wiele robimy na rzecz naszych terenów zielonych, wspólnie użytkowanych, więc też nas wspierają.
Ale żyjąc w tej społeczności, nie działamy tylko w czasie kataklizmów. Członkowie naszego Stowarzyszenia to są ludzie, którzy chcą coś zrobić dla innych, Stowarzyszenie bierze udział praktycznie we wszystkich wydarzeniach społecznych w Kaniowie i gminie Bestwina, takich jak dożynki, święta narodowe, akcje zbiórki żywności, akcje wsparcia osób, które dotknęły jakieś nieszczęścia, typu wypadki czy choroby, czy tak jak ostatnio pożary. Bardzo często też bierzemy udział w wydarzeniach charytatywnych.
Co planujecie na kolejne lata?
Ten okres inwestycyjny czy rozwijania Stowarzyszenia, myślę, że już mamy za sobą. I następnym etapem dla nas i dla Stowarzyszenia będą działania związane z ochroną terenu przed degradacją. Trochę czujemy się bezsilni wobec dewastowania i niszczenia. W każdy wtorek kilkanaście osób tutaj przychodzi i pracuje. Zbieramy śmieci, naprawiamy, co ludzie zniszczą. Ale przychodzi następny weekend i wszystko się powtarza. A my chodzimy non-stop i prosimy ludzi, żeby nie pozostawiali śmieci po sobie, żeby je zabrali ze sobą.
.jpg)
Podjęliśmy 2-3 lata temu taką akcję sadzenia roślin, które w sposób naturalny powodują filtrację wody. No, ale co z tego, jeżeli w taki weekend przychodzi tutaj kilkaset osób i one chcą mieć dostęp do wody. Chcą zejść do wody, wykąpać się i wyjść. I ta roślinność jest ciągle niszczona. To syzyfowa praca, bo to, co my posadzimy, co nazwozimy z różnych starorzeczy czy rozlewisk, jest niszczone.
Absolutnie nie chciałbym uogólniać i mówić, że wszyscy tak robią. 90 procent ludzi w przyzwoity, normalny sposób korzysta z tego terenu. Ale jest 10-15 procent, które ma za nic, że to są tak przepiękne tereny. A przecież szkodzą wówczas tak naprawdę sami sobie.
Rozmawiali: Mirosław Łukaszuk i Marcin Nikiel